Droga do Halifaxu
Ze względu na to jak duże odległości dzielą kanadyjskie miasta, zazwyczaj pokonujemy je samolotem. W Kanadzie i Stanach Zjednoczonych jest to zdecydowanie najpopularniejszy i najszybszy sposób przemieszczenia się. Gdzieś w dalekiej przyszłości marzy nam się prawdziwy kanadyjski roadtrip od wybrzeża do wybrzeża. Niestety żeby przejechać samochodem cały kraj klonowego liścia, potrzebny byłby nam dobry dwutygodniowy urlop, a na to się jak na razie nie zanosi… Tym razem jednak zdecydowaliśmy się na jeszcze inny środek transportu.
Wszystko zaczęło się od poszukiwania miejsca, w którym spędzimy pozostałą część jesieni, po wyjeździe z Montrealu. Wizja spędzenia kilku tygodni nad Atlantykiem była na tyle kusząca, że po kilku dniach rozważań stwierdziliśmy iż Halifax nada się do tego idealnie. To miała być mała odmiana po ostatnim pół roku spędzonych w dużych miastach jakimi są Vancouver i Montreal. Mieszkanie w tym ostatnim mieliśmy wynajęte do końca października, więc dzień przed końcem miesiąca spakowaliśmy nasze manatki i ruszyliśmy na Wschód. Wszystko się pięknie złożyło, bo listopada oznacza off-season, czyli brak turystów, ciszę i spokój…
Zanim jednak zamieszkaliśmy w przepięknym nowo- szkockim domku, musieliśmy jeszcze pokonać dystans prawie półtorej tysiąca kilometrów. Najlepszym sposobem pokonania tej odległości okazał się być pociąg! Jak się okazało było to nawet (przy odpowiednio wczesnej rezerwacji biletów) tańsze rozwiązanie niż podróż samolotem. Może dla kogoś ponad dwadzieścia godzin (dokładnie 22) w podróży zamiast dwóch (w powietrzu) brzmi jak szaleństwo, ale dla nas to brzmiało to co najmniej ekscytująco. Miała to być kolejna część podróży i nowa przygoda.
Możemy bez wątpienia powiedzieć, że była to nie tylko nasza najdłuższa, ale też najpiękniejsza podróż pociągiem w naszym życiu (a było ich już sporo). Pociągi obsługiwane przez kanadyjski odpowiednik naszego PKP – Via Rail Canada są czyste, niezwykle wygodne (nawet w klasie ekonomicznej) a obsługa jest bez wątpienia najmilszą obsługą na świecie. Przystanki na żądanie w środku nocy są na porządku dziennym, a podczas postoju na stacji konduktorzy zachęcają do rozprostowania nóżek na zewnątrz. Trasa, którą jechaliśmy z Montrealu do Halifaxu nosi nazwę the Ocean i jest ponoć jedną z najbardziej widowiskowych tras kolejowych na świecie.
Mimo, że przygotowaliśmy sobie sporo rzeczy do czytania, nie tknęliśmy praktycznie niczego – siedzieliśmy z twarzami przylepionymi do szyb od świtu, gdzieś od Nowego Brunszwiku, aż po sam Halifax jakieś 10 godzin później… Po drodze podziwialiśmy Atlantyk, ciągnące się kilometrami wrzosowiska i maleńkie malownicze miasteczka Nowego Brunszwiku i Nowej Szkocji.
Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję, zamiast do samolotu wsiądźcie do pociągu, ruszcie nad Atlantyk i koniecznie pozdrówcie od nas Halifax.